7 brudniejszych rzeczy niż publiczna toaleta. Dotykasz ich codziennie!

Scenariusz tego odcinka powstał jeszcze przed pandemią koronawirusa, ale jego treść jest aktualna jak nigdy. Są miejsca, na których znajdziecie o wiele więcej groźnych wirusów i bakterii niż na publicznej toalecie. Jakie to miejsca? 

To jest transkrypcja odcinka z kanału Polimaty – wersja wideo dostępna poniżej:


Książki Radka:

👉 Włam się do mózgu

👉 Inaczej

👉 Nic bardziej mylnego


Do nagrania dzisiejszego odcinka zainspirował mnie mój syn, który w publicznej toalecie w centrum handlowym postanowił zafundować mi zawał serca połączony z psychicznym załamaniem. Jest jeszcze na tyle malutki, że pomagam mu załatwiać wszelkie sprawy higieniczne w miejscach publicznych. Jedynki, dwójki, trójki, jeśli zje coś nieświeżego, pełen serwis z mojej strony. Nie jest to coś za czym szczególnie przepadam, ale czasami nie ma innego wyjścia i pewnie jest jakiś paragraf na to, jak się tego nie robi. Stoję sobie spokojnie w kolejce do Maczka i słyszę takie cichuteńkie: „Tato chcę kupę”. W mojej głowie jest tylko jedno pragnienie. Mam nadzieję, że powiedział: „Tato chcę zupę”. Już miałem odpowiedzieć: „Synku, to jest McDonald’s, tutaj nie ma zup. Może ci wezmę McRoyal’a”? Ale znowu słyszę: „Tato, chcę kupę”. Idziemy więc do publicznej toalety, a ja w głowie doświadczam dokładnie tego, co czują skazańcy, gdy są w drodze na krzesło elektryczne. Wchodzimy więc do kabiny i w ciągu dosłownie 2 sekund, gdy ja zamykałem drzwi i mówiłem: „Tylko nic nie dotykaj”, mój syn zdążył dobiec do, przypominam, publicznego sedesu, wytrzeć go ręką, a następnie tę rękę oblizać. O przepraszam, że zrobiło ci się niedobrze albo, że aktualnie jesz. Ja tu miałem oglądać i jeszcze wychowawczo zareagować, hamując wymioty. W czasie dokładnej procedury dezynfekcji mojego syna, przy której likwidowanie skutków wybuchu w Czarnobylu było niewinnym prysznicem, zacząłem się zastanawiać, czy naprawdę publiczne toalety są tak pełne brudu, wirusów, bakterii i paciorkowców, jak powszechnie się uważa? A może są dużo gorsze rzeczy, na które nie zwracamy uwagi. Są. Przed wami 7 obiektów, które na co dzień dotykacie, całujecie, czy jecie, przy których publiczne toalety są niczym ambrozja bogów. Jednak najpierw sprawdzimy o czym ostatnio myślał Ładek, człowiek, którego przemyślenia są jak konwulsje kota, który najadł się trawy. Intensywne. Przed wami Ładek i jego wołek Łożmyślań. 

Większość ludzi wie o świecie tak bałdzo mało, że gdyby przenieść ich o dwieście lat wstecz, to nie byliby w stanie przyspieszać wynalezienia czegokolwiek ważnego. 

Będę szczery. Gdybym z dzisiejszą wiedzą trafił na przykład na dwór Napoleona, to nie pomógłbym mu wynaleźć komputera, samochodu, czy telefonu, chyba że liczymy takie dwie puszki połączone sznurkiem, to wtedy nie ma problemu. Możecie na mnie liczyć. Może dałbym radę zrobić mojito. Boże, mojito to jest pierwsza rzecz, która mi przyszła do głowy. Gratulacje Radek, to byłby mój wkład w rozwój europejskiego dziedzictwa. O to mojito, nie ma za co Europo. Fantastycznie, jeszcze teraz sprawdziłem, że mojito co najmniej wiek wcześniej wymyślili. Dobrze, już kończymy ten kącik kompromitacji, czas na zagadkę wujka Radka. 

Radzio, jak jakiś inteligent niesamowity. Jestem porażony wiedzą tego człowieka. W związku z powyższym mam adekwatną zagadkę. Jaki stopień naukowy posiada Radosław Kotarski? 

A) profesorki 

B) doktorski

C) jest nikim po maturze

Wujek, ja to słyszę naprawdę. 

Śmieje się, śmieje się, przecież się śmieje. Lepiej żartować niż chorować, no ?No. Teraz ta. Prawdziwe pytanie brzmi. Ilu spośród trzech czarnobylskich nurków przeżyło katastrofę i żyło przynajmniej 15 lat po niej?

  1. żodyn
  2. dwóch
  3. wszyscy

Odpowiedź jak zwykle na końcu, a przed wami gwóźdź programu. Numerem 1 na naszej obrzydliwej liście obiektów brudniejszych niż publiczna toaleta jest lód. Kilka lat temu redaktorzy z „The Mail” postanowili pójść do 10 popularnych miejsc stołowania się takich jak Burger King, KFC, czy Pizza Hut. Poszli po to, by pobrać dwie próbki. Jedną z nich był worek lodu pochodzący z kostkarki do lodu w restauracji. Drugą natomiast próbką była butelka zawierająca wodę z publicznej toalety w tej samej restauracji. Przyznajmy, dość nietypowy zestaw obiadowy, jak na sieć fast food’ów, ale w sumie podobna ilość wartościowych składników odżywczych do regularnie sprzedawanych tam dań. Co się okazało? W 6/10 tych restauracji próbka lodu miała więcej bakterii niż publiczna toaleta. Oczywiście nie było to sterylnie przeprowadzone badanie i próbka mogła zostać zakażona przez ręce obsługi restauracji, ale i tak niewiele to pomaga. Wychodzi, więc na to, że lepiej jest samemu wziąć wodę z muszli klozetowej w restauracji, pójść do domu, poczekać, zrobić z niej lód, wrócić do restauracji, a potem tak zrobione kostki lodu wrzucić do własnej Coli. Niby więcej zachodu, ale czego się nie robi dla zdrowia? W 6/10, jak to jest możliwe? Główną winę za to ponoszą urządzenia do robienia lodu w publicznych miejscach. Zwyczajnie nie są tak często myte i sterylizowane, jak toalety. Po aferze, która wybuchła chwilę po tym badaniu, parę spośród tych sieci obiecało poprawę, ale nigdy nie wiecie, czy wraz z lodem nie dostajecie także wielkiej dolewki w postaci tysięcy kolonii baterii. 

Doktor Melody Greenwood, która komentowała ten eksperyment dodała jeszcze jedną ciekawą rzecz. Otóż może nam się wydawać, że niska temperatura zabija bakterie. Nic bardziej mylnego. Bez problemu w lodzie przeżywają przeróżne mikroby takie jak groźna pałeczka okrężnicy, która daje ludzkości tak niezapomniane doświadczenie jak na przykład zapalenie układu pokarmowego. Oczywiście prawdopodobieństwo, że poważnie się rozchorujemy przez lód w restauracji nie jest duże, ale wiecie ludzie też czasami wygrywają w Lotto, mimo niskich szans. To byłoby straszne, gdyby sąsiad wygrał kilka milionów w Totka, a my sepsę w lodowej loterii w KFC. Przepraszam, że to powiem, ale przebiłbym mu wtedy opony w jego nowym Ferrari. Numer dwa mam tutaj pod stołem. To jest torebka. Jej się nie spodziewałem, chociaż właściwie się spodziewałem. W jednym z eksperymentów Brytyjczycy zbadali 25 losowo wybranych damskich torebek. Cóż z tego wyszło? Przeciętna torebka miała 3 razy więcej bakterii niż publiczna toaleta. Rekordzistka miała ich 10 razy więcej. Zawsze wiedziałem, że damska torebka to przedziwny przedmiot, który bardziej przypomina wrota do Narni niż cokolwiek innego, ale nie myślałem, że te wrota są aż tak brudne. Najgorzej w badaniu wypadały rączki, za które trzyma się torebkę, ale wcale dużo gorsze nie okazało się wnętrze. Całe wielkie i szczęśliwe rodziny bakterii znaleziono przede wszystkim w kremach do twarzy i tuszach do rzęs. Może to jej urok? Może to Enterococcus faecalis? Na pocieszenie dodam, że brytyjscy badacze stwierdzili, że ilość bakterii można znacznie zmniejszyć przez regularne mycie torebki i utrzymywanie w niej porządku. Czyli powiedzmy sobie szczerze, nigdy się to nie stanie. 

Czas na numer trzy i zagadkę. Co ma wspólnego klawiatura do wklepywania PIN-u i stół w TVN-ie? Przy obu publiczna toaleta na dworcu, to oaza czystości. Tak mili państwo, badanie, któremu przewodniczył mikrobiolog Richard Hastings pokazało, że klawiatury w bankomatach i terminalach płatniczych mogą mieć na sobie naprawdę sporo bakterii i wirusów, w tym takich, które mogą być groźne dla osłabionego organizmu, dla dzieci, czy osób starszych. Koronawirusa niestety też się tutaj da znaleźć. To znaczy nie tutaj, nie konkretnie na tym terminalu mam nadzieję tylko na tych w przestrzeni publicznej. Jakby tego było mało badanie na Uniwersytecie w Austin pokazało, że wbrew powszechnemu mniemaniu więcej bakterii możemy znaleźć na kartach kredytowych niż na banknotach, czy monetach. Dlatego w przeciwieństwie do pieniędzy, karty można, a nawet trzeba myć chociaż w sumie w Polsce jest wielu światowej sławy ekspertów od prania pieniędzy, ale nie mam do końca pewności, czy mikrobiolodzy to zalecają. Pora na miejsce czwarte. Wyobraźcie sobie taką sytuację. Wchodzicie do restauracji, kelner wesoło was wita, podaje chlebek z masełkiem abyście spokojnie doczekali posiłku do tego oliwa, aceto balsamico, pepperoncino, mozzarella, ok, już w sumie nie znam więcej włoskich słów, w każdym razie chodzi mi o to, że jest przyjemnie, elegancko, światowo. Już macie się za to zabrać, ale wcześniej idziecie do toalety, płuczecie dokładnie ręce w muszli klozetowej, a następnie tymi samymi ociekającymi wodą ze świątyni dumania rękoma zabieracie się za zjedzenie tego chlebka z oliwą i tak dalej. Brzmi obrzydliwie? Co zatem powiecie na to, że niemal te same bakterie, co w publicznej toalecie, ale w znacznie większej ilości znajdziecie na….menu w restauracji. A po nim jakoś niewiele osób myje ręce. Ja nie myję. Lubię życie na krawędzi. W jednej z badanych restauracji menu zawierało 185 razy więcej bakterii niż na desce toaletowej w tej restauracji. Można powiedzieć, że menu to jest pierwsze spośród dań i to za darmo. 

Czas na pozycję piątą na najbardziej porąbanej liście w dziejach tego programu. Jest to coś, co dotykamy średnio 47 razy w ciągu dnia. Poza tym kilka razy dziennie robimy z tego użytek w toalecie. Tak moi drodzy. Chodzi o telefon. Badania przeprowadzona na Uniwersytecie Arizony wykazały, że na naszych telefonach jest spokojnie 10 razy więcej bakterii niż w większości publicznych toalet. Po prostu telefon jest jak poczucie marnowania życia. Towarzyszy nam zawsze. Także w toaletach, gdzie telefonu dotykamy zarówno przed, jak i po tym, gdy umyjemy już ręce albo w ogóle ich nie umyjemy, jeśli ktoś preferuje takie załatwianie sprawy. Profesor Martin wprost przekonuje, że jeśli mamy w zwyczaju brać telefon na posiedzenia królewskiej rady, które odbywają się cyklicznie w toalecie, to równie dobrze nie musimy myć rąk po tym, gdy już wszystkie biznesy tam załatwimy. Efekt będzie taki sam. Masa bakterii na naszych dłoniach. Dla jednych będzie to zachęta do zostawienia telefonu w pokoju, dla innych natomiast pretekst do tego aby w ogóle nie tracić czasu na mycie rąk. Każdy wybiera jak chce, każdy niesie swój krzyż. A propos wyboru nie zawsze go mamy i czasami po prostu musimy dotknąć numeru szóstego w naszej wyliczance, a jest nim klamka. W sensie klamka nie w znaczeniu pistoletu, a takiego wichajstra do otwierania drzwi. 

Naukowcy doszli do wniosku, że najczęstszym schorzeniem, którego możemy nabawić się od klamek jest przeziębienie. Wirusy, które je wywołują mogą na klamce przeżyć przez tydzień, a przez około 24 godziny od kiedy się tam znajdą są władne wywołać u nas nieprzyjemne przeziębienie. Podobnie będzie z wirusem grypy, czy też pewnie z najmodniejszym wirusem tego sezonu, koronawirusem. Prawdopodobieństwo złapania tego typu paskudztwa drastycznie rośnie, gdy niedługo po tym, gdy złapiemy za klamkę dotkniemy tą samą ręką gdzieś w okolice dróg oddechowych na przykład w rejony nosa, czy też ust. Ja wiem co powiecie. Kto przy zdrowych zmysłach najpierw chwyta za klamkę, a potem wylizuje rękę? A jednak. Jedno z badań przeprowadzonych za pomocą ukrytych kamer pokazało, że spośród 561 osób, które złapało za jedną z klamek, 86 z nich dotknęło swojej twarzy w okolice nosa, czy ust w przeciągu 35 minut od tego wydarzenia. Czysto teoretycznie mogli w ten sposób złapać przeziębienie, grypę, czy teraz Covid-19. Szanse byłyby jeszcze większe, gdyby po prostu polizali tę klamkę. No co? Nie ja to wymyśliłem. Parę lat temu światowe media obiegła informacja o nowym japońskim fetyszu polegającym na, jak możecie zgadnąć, lizaniu klamek. Trend miał zostać zapoczątkowany przez artystkę Ryoko Azumę i podchwycony przez tysiące spragnionych klamek Japonek. Spragnionych klamek Japonek, jakoś tak poczułem, że nikt wcześniej przede mną, nie wypowiedział tego zdania w języku polskim. Spragnionych klamek Japonek. Jak to ładnie brzmi w naszym języku. Pięknie naprawdę natomiast na całe szczęście ta sensacyjna i łamiąca wiadomość, którą podchwyciły media także w Polsce okazała się kompletnie nieprawdziwa. Nie zmienia to faktu, że na klamki warto uważać. Są jak łabędzie. Niepozorne i pięknie wygięte, ale tak naprawdę bywają piekielnie groźne. Jednak prawdziwa królowa bakterii, brudu i wszelkiego zniszczenia jest tylko jedna. Mam ją tu przy sobie. To, odwaga, tadam gąbka kuchenna. Wiele badań pokazało, że znajduje się ona na zaszczytnym drugim miejscu pod względem ilości mikrobów w domu. Nie po toalecie. Po syfonie kanalizacyjnym. Oprócz tego, że znajduje się na niej naprawdę sporo bakterii, to bije ona rekordy ze względu na ich różnorodność. Mamy tu zaklęty prawdziwie piękny świat kilkuset różnych typów bakterii. Dla nich ta gąbka jest tym, czym dla nas matka Ziemia, więc żerują na niej, wykorzystują ją i o nią nie dbają. Na przykład jedna z bakterii Moraxella osloensis postanowiła zasmrodzić ją jak tylko może niczym domowy piec spalający wersalkę, więc jeśli czujecie, że wasza gąbka kuchenna zaczyna śmierdzieć, jak męska szatnia na siłowni, to już wiecie, że Moraxella urządza sobie na niej srogie melanże. 

Z resztą dokładnie ta sama bakteria odpowiada za właśnie charakterystyczny zapach w przebieralniach. Tak samo można ją pięknie doświadczać za pośrednictwem starych skarpet, czy koszów na pranie. Niestety oprócz smrodu inne bakterie, które często występują na gąbce, mogą być groźne dla człowieka. Dlatego niektórzy je regularnie myją, chociaż nie zawsze to pomaga, bo badania pokazują, że często czyszczone gąbki nie zawierają wcale mniej bakterii od tych wiecznie brudnych. A takie zabiegi jak podgrzewanie gąbki w garnku, czy mikrofalówce mogą nawet powodować rozrost niektórych kolonii. Ciekawe jest to, dlaczego gąbka przyciąga tak wiele bakterii, znacznie więcej niż na przykład toaleta. W końcu nie załatwiasz swoich potrzeb fizjologicznych do zlewu. Przynajmniej wtedy, gdy żona patrzy. Chodzi o to, że środowisko kuchenne jest wybuchową mieszanką resztek jedzenia, śmieci i wszelkiego brudu, który znosimy z każdego miejsca świata do tego toalety wcale nie są takie złe, bo obsesyjnie dbamy o ich czystość. Dlatego właśnie psy, koty, kompletnie zalani wujkowie po imprezie piją z nich wodę. Może mają rację. Trzeba myśleć głową. Patrząc na dzisiejszą listę, mój syn aż tak bardzo się nie wygłupił. Zadanie na dzisiaj jest proste. Wpiszcie w komentarzu, gdzie doświadczyliście najbrudniejszego miejsca w waszym życiu. Jeśli słuchacie tego w formie podcastu, to po prostu o tym pomyślcie. Tymczasem bardzo dziękuję wam za dzisiaj. Do zobaczenia następnym razem i idę się w końcu czegoś napić, bo już mi zaschło w gardle od tego całego gadania. 

Prawidłowa odpowiedź na zagadkę to C. Wszyscy czarnobylscy nurkowie przeżyli katastrofę, a dwóch z nich żyje do dziś. Polimaty 2 też będą żyły dalej jeśli je zasubskrybujesz i klikniesz teraz łapkę w górę. To naprawdę ważne. Dziękuję. 

Autor odcinka – Radek Kotarski