Co hałas robi z Twoim zdrowiem?

Tak sobie ostatnio siedzę przy tym biurku i kończę pisać książkę, ale się stęskniłem nie tylko za wami, również za jeszcze jedną rzeczą. Dopiero teraz kiedy potrzebuję absolutnego skupienia nad arcyciekawym, ale z drugiej strony skomplikowanym tematem, poczułem jak bardzo tęsknię za ciszą. Gdy otworzę okno, to słyszę głośny ruch uliczny i zazwyczaj jakiegoś delikwenta, który pomylił klakson z przyciskiem „ jednego z dziesięciu”. Jeśli pójdę do kuchni po kawę na przykład, to tam mnie czeka rozmowa z żoną, polegająca głównie na tym, że tylko moja żona mówi.

To jest transkrypcja odcinka z kanału Polimaty – wersja wideo dostępna poniżej:


Książki Radka:

👉 Włam się do mózgu

👉Inaczej

👉Nic bardziej mylnego


Przez większość dnia siedzę więc tutaj, co nie oznacza, że jest tutaj cicho. Stałą rozrywkę zapewnia mi sąsiad, na którego mówimy Makita, bo wiertarka to jego drugie imię. Kocha wiercić do tego stopnia, że moim zdaniem miesza płatki śniadaniowe, więc tak sobie pomyślałem – 25 lat za zabójstwo, to może wcale nie aż tak dużo czasu.
A tak na serio, to pomyślałem, że chętnie bym posiedział w absolutnej ciszy, odpaliłbym wehikuł czasu i przeniósł się do momentu, kiedy nie było jeszcze hałasu. Ale właśnie, czy takie miejsce i taki moment kiedykolwiek istniały?
Zanim odpowiemy na to pytanie zobaczymy, o czym przez ostatnie miesiące myślał Ładek, przed wami Ładek i jego wołek łozmyślań.

Czy w ośrodku dla niesłyszących też obowiązuje cisza nocna?

Serio Ładeczku, to wymyśliłeś od czasów ostatnich Polimatów 2?

Miałem ułlop.

Ludzie dzielą się na tych, którzy uwielbiają ciszę, bo nie cierpią hałasu i na takich, którzy bez słuchawek na uszach nie wytrzymają dnia, ponieważ cisza pozostawia ich z jakimś takim dziwnym poczuciem samotności. Ale ludzie to na ziemi całkiem nowe zjawisko, dlatego zostawmy ich na razie i cofnijmy się ciut wcześniej, gdy z oceanów wypełzały pierwsze organizmy.

Nieba nie przecinały z hukiem samoloty, a ludzie nie tracili słuchu na koncertach Rafała Brzostowskiego.
Czy naprawdę było wtedy ciszej? Nie, weźmy same tylko wulkany, które setki tysięcy lat temu były jak pijany wujek na weselu, głośne i nie dawały spokoju. Ale jak głośne? Nawet głośniejsze niż wujek – przepraszam bardzo państwa, to są bezeceństwa i konfabulacje.

By pokazać skalę tego hałasu, powiem tylko, że najgłośniejszy zarejestrowany dźwięk w historii wydał właśnie wulkan.

Na chwilę przenieśmy się do Indonezji, między Jawę i Sumatrę na brytyjski statek Norman Castle. Był 27 sierpnia 1883 roku, godzina 10:00 rano, wtedy rozległ się piekielny huk, a kapitan statku po wszystkim napisał w dzienniku pokładowym, że oto nadszedł sąd ostateczny i czas się żegnać się z życiem. Uderzenie w ciągu sekundy rozerwało bębenki w uszach marynarzy i pozbawiło ich słuchu. A teraz uwaga statek od epicentrum wybuchu, a więc od wulkanu Krakatau dzieliło około 65 kilometrów, czyli połowa odległości między Warszawą a Łodzią. Z kolei w Dżakarcie, 160 kilometrów od Krakatau, odnotowano ciśnienie odpowiadające głośności około 180 decybeli. Czy to głośno? Powiem tak, gdybyście stanęli przy startującej rakiecie kosmicznej, to jest szansa na porównywalną głośność, z tymże musielibyście stać obok niej, a nie 160 kilometrów dalej. Istnieje teoria, która mówi, że gdyby taki wulkan wybuchł by obok Warszawy, prawdopodobnie wszyscy w mieście stracili by słuch.

Mówimy na razie tylko o wulkanach, a w dziejach podobnych przyjemniaczków było więcej, więc hałas był tu obecny zawsze, na długo przed nami, my tylko wynaleźliśmy nowe jego źródło i nauczyliśmy się jego ograniczać, momentami dość skutecznie. Ludzie zrobili z ciszy coś regulowanego prawem lub obyczajami. Obowiązuje cisza w bibliotece, cisza w muzeum, cisza w teatrze, cisza nocna, cisza w eterze, brak sztormu nazywa się ciszą na morzu, a za tekst o rozmowach w kuchni z moją żoną czekają mnie ciche dni.

W zamiłowaniu do ciszy ludzie osiągnęli granice trudną do przekroczenia granicę praw fizyki. W Redmond na przedmieściach w Seattle znajduje się należący do Microsoftu tak zwany budynek 87, a w nim jeden maluteńki pokoik, który w księdze rekordów guinnessa figuruje jako najcichsze miejsce na świecie, cichsze nawet niż oklaski na premierze ostatniego filmu Patryka Vegi. Wyobrażacie to sobie? We wspomnianym pokoju dźwięk po prostu się nie odbija. Dopiero zamknięci tam ludzie zaczynają rozumieć, że coś takiego jak cisza naprawdę nie istnieje, bo po kilku minutach zaczynają słyszeć miarowe bicie swojego serca, które urasta niemal do huku, do tego dochodzą odgłosy pracowania płuc, żołądka, a nawet skrzypiące stawy. Wszystko nienaturalnie głośne, wychodzi więc na to, że człowiek sam wypełniony jest hałasem. Wielu śmiałków po kilku minutach odpuszczało, bo dłuższe przebywanie w takim stanie mogło przyprawić ich o halucynacje.

No dobrze, to może teraz czas na kogoś, kto z ciszą ma niewiele wspólnego? Wujku?

Proszę bardzo jaki łaskawca już myślałem, że nie doczekam. Pytanie brzmi następująco, jaki zespół zagrał najgłośniejszy, proszę ja was, koncert na świecie? The Beatles w 1965 roku. Nie dosłyszałem pytania, bo byłem na koncercie The Kiss w 2009 roku, czy Manowar w 2008, czyli jak mówią trzy akordy darcie mordy, która odpowiedź dobra, która?

Odpowiedź jak zawsze na końcu programu. Jak widać, a właściwie słychać i tak źle, i tak niedobrze. Hałas zawsze nam przeszkadzał, dwa tysiące lat temu jednym z największych problemów starożytnego Rzymu był obok brudu, cen mieszkań i zbyt dużego ruchu na drogach, właśnie hałas. W dzisiejszym Rzymie, gdy zapada noc w mieście jest względnie chicho, ale w tym starożytnym było wręcz odwrotnie, dlaczego? Wszystko przez zarządzenie Juliusza Cezara, który stwierdził, że za dnia ulice miasta mogły przemierzać tylko pojazdy w służbie państwa. Prywaciarze mogli wiec wyjechać na drogi dopiero nocą i wtedy się zaczynało.

Historycy twierdzą, że hałas był nieznośny a na przywilej ciszy mogli sobie pozwolić sobie tylko ci zamożni, mieli po prostu grube mury, a więc dobrze wyciszone nieruchomości i stały one bardzo często poza ruchliwymi zabudowaniami. 1500 lat później w średniowiecznym Londynie było niewiele lepiej. Według niektórych źródeł wprowadzono przez to zarządzenie zabraniające w nocy wszelkich głośnych krzyków. Jakich, zapytacie? Mamy na to pisemne przekazy. Uwaga, chodziło o takie hałasy jak wszczynanie burd, bicie żony albo służącego oraz śpiewanie i wyprawianie we własnym domu głośnych przyjęć. Ulice niektórych europejskich stolic wykładano wtedy słomą, również po to by przejeżdżające wozy aż tak głośno nie hałasowały. Hałas przeżył swój renesans razem nastaniem rewolucji przemysłowej, bo świat poznał nagle całą gamę nowych dźwięków, fabryki, ogromne silniki, pociągi, pędzące samochody i wszechobecna maszyneria. Hałas na przykład w fabrykach był tak wielki, że robotnicy z czasem się z nim oswoili, mało tego doszło nawet do tego, że chcieli, żeby towarzyszył im wszechobecny rumor. Karin Bijsterveld, badaczka z uniwersytetu z Maastricht twierdzi, że na początku zeszłego stulecia jeszcze wtedy próby wprowadzenia zatyczek od uszu w bardzo głośnych zakładach pracy kończyły się fiaskiem, bo robotnicy kręcili nosem i tłumaczyli, że stopery przeszkadzają im w robocie. Jak? O proszę bardzo, huk fabrycznych urządzeń sygnalizował ich zdaniem, że z daną maszyną wszystko jest cacy i działa jak należy. Młodzi, którzy przychodzili do pracy stawali przed czymś na kształt rytuału przejścia, jeśli wytrzymałeś ten ciągły jazgot, to jesteś równy gościu i prawdziwy facet, wszyscy będą cię lubili. Można więc powiedzieć, że jednym z atrybutów męskości na przełomie XIX i XX wieku była postępująca głuchota.

Kiedyś dźwięki były dla nas systemem wczesnego ostrzegania stworzonym przez naturę, hałas oznaczał stan zagrożenia. Jeśli ktoś słyszał ryk niedźwiedzia albo wycie wilka, wiedział, że warto jak najszybciej uciekać, bo inaczej za chwilę staniemy się obiadem. Dziś ryk niedźwiedzia oznacza, że kręci się gdzieś w okolicy, więc trzeba sprawdzić w Wiedźminie 3, czy akurat się nie ma na niego questa i za ile u kupca pójdzie jego skóra. Jednak organizm trudno oszukać, jak tłumaczy profesor Bart Kosko hałas niezmiennie wywołuje u nas reakcję walcz albo uciekaj, a to wiążę się ze stresem. Chociaż w drodze do pracy nie goni nas niedźwiedź, to organizm reaguje na głośne dźwięki ulicy. Mózg po prostu szeptem nam mówi – uciekaj, goni cię tamten passat w combi.

Ciało z powodu nadmiernego hałasu, produkuje wtedy hormony stresu, adrenalinę i kortyzol, które z kolei przekładają się na wzrost ciśnienia, szybsze tętno i większe stężenie glukozy we krwi. Według danych Europejskiej Agencji Środowiska, hałas odpowiada za prawie milion przypadków nadciśnienia tętniczego rocznie. Jedno z badań w Stanach Zjednoczonych, gdzie przyjrzano się sześciu milionom Amerykanów, którzy mieszkali w sąsiedztwie 89 lotnisk, pokazało nam wyraźnie, że każde 10 decybeli więcej, to kolejne 3,5% pacjentów z zawałami i zaburzeniami rytmu serca, to dużo, ale to nie wszystko. Pojawiają się także zaburzenia snu, nasz słuch działa jak strażnik, nawet gdy śpimy on przeczesuje otoczenie w poszukiwaniu zagrożenia, a gdy je usłyszy wybudzi nas. Nawet jeśli nie całkowicie, to obniży jakość naszego snu.

Pojawia się jednak pytanie, w którym momencie dźwięk staję się niebezpieczny, przecież niecodziennie obok naszych uszu startuje rakieta kosmiczna, przynajmniej u mnie. Szept to 10 decybeli, takie niezwykłe atrakcje jak na przykład suszarka, to już mniej więcej 55 decybeli, klakson, czy to jako odzwierciedlenie dźwięku z „ jednego z dziesięciu”, czy też standardowy, daje wynik na poziomie koło 85, a głośna koncertowa muzyka takich hitów jak na przykład ten, to już nawet 130 decybeli, jeśli ten koncert jest w rzeczywistości rzetelnie przeprowadzony. Jednak problemy zaczynają się może nie przy okazji mogę wątpliwego talentu muzycznego, a dużo wcześniej, dlatego że już cicha muzyka albo szumiący nieustająco wentylator, mogą powodować problemy z koncentracją i zdenerwowanie. Kiedy dociągamy do 70 decybeli, a takie warunki bardzo często panują w pracy, za sprawą jakiegoś rodzaju głośnych rozmów, czy ciągłego szumu, to one już mogą doprowadzić do takiego nieuchronnego i niemal nieustającego zmęczenia układu nerwowego. Gdy skazujemy się w pracy na ciągłych hałas i gwar na poziomie 85 decybeli, to równie dobrze moglibyśmy jeździć po naszym open space, na kosiarce spalinowej albo w wyjątkowo głośnym odkurzaczu. Utarło się powiedzenie, że dawka czyni truciznę, ale w tym przypadku jest odwrotnie, trucizną jest regularność i nieustanność. Przekroczenie granicy 120 decybeli, to też przekroczenie granicy bólu, witamy się wtedy serdecznie z trwałym uszkodzeniem słuchu, a przynajmniej z taką możliwością, a ciągłe drganie powoduje, że nasze organy wewnętrzne czują się jak ludzie na koncercie Denzela. Swoją drogą jego najbardziej znany kawałek „ Pump it up” miał premierę 27 sierpnia 2004 roku, czyli dokładnie w 121 rocznicę wybuchu wulkanu Krakatau, przypadek? Nie sądzę.

Niezależnie jednak, czy urodziliśmy się w erze Denzela, Spice Girls, czy Rogala DDL, byliśmy w dzieciństwie ofiarami dźwięku. W szkołach bardzo często jest zbyt głośno, a zdarza się i tak, że dzwonek ledwo przebija się przez harmider na korytarzu. W latach 70. tym tematem zainteresowała się profesor Arline Bronzaft, która postanowiła przebadać uczniów jednej ze szkół na Manhattanie obok której w takiej bezpośredniej bliskości przebiegała linia metra. Przez trzy lata obserwowała dwie grupy dzieci, te które uczyły się ściana w ściana z metrem i te które miały to wielkie szczęście, że ich sala znajdowała się w cichszej części szkoły. Po trzech latach okazało się, że pierwsza grupa była średnio o 11 miesięcy do tyłu w nauce.

Badania z Cornell University, pokazują, że takie dzieci mają potem trudności z pisaniem, wolniej się uczą i gorzej rozumieją czytany tekst. Nie zapominajmy jednak, że ta sama trucizna, więc hałas, która sączyła się do uszu badanych dzieci w szkołach amerykańskich, nie za bardzo różni się od tego, czego doświadczamy w open spece, czy głośnych zakładach pracy. W domach bywa podobnie, więc kiedy sąsiadka zaczyna tłuc miotłą w sufit i krzyczeć, żebyście ściszyli muzykę, może warto byłoby jej podziękować za troskę.

Dlatego warto chronić się przed przeróżnego rodzaju natarczywi dźwiękami. Ja staram się to teraz robić w momencie, w którym próbuję skupić się na pisaniu książki, a właściwie chodzi o to, żeby ochronić się przed pandemią hałasu, którą mamy teraz na świecie obok innej pandemii. Ja na przykład wygłuszyłem swoje biuro, dociera tu o wiele mniej hałasu niż wcześniej, tym odcinkiem testuję to, jak rozchodzi się teraz dźwięk. Jeśli mimo to tego typu zabiegi, bo sąsiedzi… no teraz nie wierci skubany, to warto sięgnąć po przeróżnego rodzaju środki zaradcze. Warto pomyśleć o zatyczkach do uszu, czy zastanowić się nad używaniem słuchawek.
Zadanie na dzisiaj jest proste, napiszcie w komentarzu, czy lubicie zupełną ciszę, czy wręcz przeciwnie i bez Denzelka na głośnikach nie ma dnia.

Jeśli słuchajcie tego w formie podcastu, to po prostu o tym pomyślcie. Dziękuję za dzisiaj, do zobaczenia następnym razem, a tymczasem mam ogromną prośbę o trzymanie kciuków za książkę, która jest na ukończeniu, niebawem dowiecie się, o czym ona będzie.

Poprawna odpowiedź na zagadkę, to C-Manowar, który w 2008 na koncercie zanotował 139 decybeli, ustanowił taki powszechnie przyjęty rekord, rzadko który koncert zbliża się do tej granicy, natomiast możemy zbliżyć się nieco bardziej do siebie za sprawą tego, że klikniecie pod ten film łapkę w górę i będziecie subskrybowali Polimaty 2, w oczekiwaniu na kolejne odcinki. Do zobaczenia.

Autor odcinka – Radek Kotarski

Przeczytaj / obejrzyj kolejny odcinek ⏩