Czy Polacy potrawią wypić więcej niż inni?
Ludzie mówią, że życie jest trudne. Powiem wam, co tak naprawdę jest trudne. Wytłumaczenie wujkowi na polskim weselu, że się nie ma ochoty na picie alkoholu.
– No młodziak dawaj idziemy. Będziem trenować starożytną sztukę wjuitsu.
– Dziękuję wujku. Nie mam ochoty. Przy wodzie zostanę.
– Nie żartuj nawet. Ze mną się nie napijesz?
Jest tylko jedna wymówka, która może zadziałać w takim przypadku to:
– Nie mogę wujku. Leki biorę.
– Widziałem, że chory. Na ciele i na umyśle. Wujek musi. Słabiutkie.
To jest transkrypcja odcinka z kanału Polimaty – wersja wideo dostępna poniżej:
Książki Radka:
👉 Inaczej
Tak to u nas wygląda, myly państwo. Możemy nie odnosić sukcesów sportowych w żadnej popularnej dyscyplinie, ale wszyscy wiemy, że zostawilibyśmy w tyle cały świat, gdyby na igrzyskach olimpijskich były zawody typu bieg na 100 mililitrów także w wersji 100 mililitrów przez przeszkody takie jak pusty żołądek, brak popitki, czy trajkotanie teściowej. Tak sobie myślę, że może tylko ewentualnie Rosjanie, Ukraińcy, o Białorusini na przykład mogliby nawiązać godną walkę, ale czy naprawdę by tak było? Czy faktycznie Polacy mają mocniejszą głowę do alkoholu niż inne narody? O tym za chwilę, ale najpierw Ładek i Wółek łozmyślań.
– Czy w całej histołii świata alkohol przyczynił się do większej liczby zgonów, czy ułodzeń?
– Hm dobłe pytanie. Jedno jest pewne alkohol jest niezwykle użyteczny, gdy ktoś wyrusza na jakąś samobójczą misję. Taką jak na przykład przeczytanie „Nad Niemnem”. Pora na kolejne zdanie w ramach naszego stałego cyklu. Przeczytaj w końcu Nad Niemnem, a potem niech wali się świat.
Za tymi pasami roślinności dzikiej cicho w cichej pogodzie stało morze roślin uprawnych.
To już tyle? Nie myślałem, że kiedykolwiek to powiem, ale zrozumiałem całe zdanie z „Nad Niemnem”. Trzeba to uczcić. Przed wami gwóźdź programu.
Alkohol towarzyszy ludzkości od zalania, zarania dziejów. Wyobraźcie sobie, że nasi pra, pra, pra przodkowie degustowali wysokie procenty zanim wynaleźli koło. Cudowne czasy bez pijanych kierowców. Jak to było możliwe? Trochę trudno mi uwierzyć, że człekokształtne małpy hodowały ziemniaki, z których potem robiły wódkę albo siały zboże na piwo, czy whisky. Było to możliwe, bo alkohol wtedy można powiedzieć leżał na ziemi. Ten mokry sen marginesu społecznego z pod sklepu spożywczego był w rzeczywistości dziełem natury. Wystarczyło, że z drzewa spady dojrzałe owoce, delikatny deszczyk nieco je zwilżył i już do pracy zabierały się wszechobecne w powietrzu drożdże. Ci mali bohaterowie ludzkości kochają zjadać znajdujące się w owocach cukry, a efektem ubocznym takiej uczty jest powstanie dwóch zasadniczych związków: alkoholu etylowego i dwutlenku węgla. Według jednej z teorii człekokształtne małpy zajadały się takimi sfermentowanymi owocami, bo były pewne, że są dojrzałe, a więc bezpieczne. Mhm baryłki czekoladowe z nadzieniem alkoholowym też z bratem jadałem na kilogramy, bo bardzo kochaliśmy czekoladę. Powiedzmy sobie szczerze. Po takim owocu z wkładką naszemu przodkowi w główce zaszumiało, robota przyjemniej szła i pozostałe małpy jakieś takie znośniejsze. Pojawiła się nawet teza, że nieprzypadkowo moment, w którym nasi praprzodkowie zdecydowali się na zejście z drzew i życie na ziemi, zbiegł się niemal idealnie z czasem, w którym nauczyli się trawić alkohol. Przypadek? Nie sądzę. Z drugiej strony wiadomo, że pijany z drzewa zawsze spadnie. Z nadejściem rozwiniętych cywilizacji, wszystko potoczyło się dość szybko. Wiemy na przykład, że 6 tysięcy lat temu w Mezopotamii profesjonalnie ważyło się piwo, które posiadało nawet swoją patronkę, boginię o imieniu Nin Kasi. Do dzisiaj w Polsce ma wielu wiernych.
Gdy Mezopotamię zawładnęli Babilończycy ustanowili prawo, które karało śmiercią przez utopienie kogoś, kto oszukiwał na jakości piwa. Strzeż się osiedlowy barmanie. Alkohol był już dobrze znany i szanowany zanim ktokolwiek pomyślał Polska i przed oczami zobaczył pszeniczny kłos wyrosły na tej ziemi. Znajome boćki, co przycupnęły na przyjaznej, mazurskiej chacie i bursztynowy świerzop tańczący wśród fal burzanów.
Co to kurwa jest świerzop?
No właśnie nie wiemy do końca. Świerzop to stare określenie na roślinę, jakąś roślinę, ale historycy nie mogą dojść do porozumienia, o którą chodzi. Wiemy natomiast, że od pierwszych chwil, gdy na naszych ziemiach pojawili się Piastowie, to towarzyszyło im coś mocniejszego. Tu pojawia się ważne pytanie. Czy można przez setki lat wytrenować większą tolerancję na alkohol, bo jeśliby tak było, to mamy sporo osiągnięć. W średniowieczu piwo zastępowało u nas niemal wszystkie napoje włącznie z wodą. Gdybyście przed średniowiecznym szlachcicem postawili czarkę z wodą, to nie przyszłoby mu do głowy aby się z tego napić. Zamiast tego przepłukałby sobie w niej ręce. Tak trzeba żyć. Ludzie nie do końca wtedy rozumieli, jak to się dzieje, że od picia piwa się nie choruje, ale od wody już bardzo często tak. Nie wiedzieli, że podgrzanie wody do wysokiej temperatury w czasie robienia piwa, skutecznie zabija chorobotwórcze bakterie i drobnoustroje. Przeciętny szlachcic pił zatem w Polsce kilkanaście, a nawet kilkadziesiąt litrów piwa tygodniowo. Zanim jednak sobie pomyślicie: „O Boże nie słucham, bo to jakaś patologia”, to musicie wiedzieć, że staropolskie piwo było dużo, dużo słabsze niż obecnie. Miało pewnie około 2%, no powiedzmy już 3 w porywach i takie bardzo słabe piwo piły w średniowieczu nawet dzieci. Jak skończyły? No nie żyją. Królowa Jadwiga, która ma własną ulicę w każdym większym, polskim mieście na jeden z obiadów zażyczyła sobie podanie, uwaga, 48 litrów piwa dla siebie i dla koleżanek.
Zanim jednak pomyślicie, że: „O Boże cóż za ochlejmorda”, to z szacunkiem dla królowej wiedźcie, że mamy dobrze w dokumentacji historycznych poświadczone, że Jadwiga i jej dwórki starały się nie przekraczać 2 litrów piwa na dzień oczywiście na głowę. Jeśli ktoś ma wątpliwości dlaczego to Królowa Jadwiga jest patronką Polski, to już ich nie ma. A przy okazji, Królowa Jadwiga jest też patronką rodzin. Alkohol dla dawnych Polaków był naprawdę ważny. Stara opowieść mówi, że książę Leszek Biały odmówił papieżowi udziału w wyprawie krzyżowej, bo, posłuchajcie, w Ziemi Świętej nie ma piwa, a on ze względów zdrowotnych nie może pić wody. To jest tak jakbyście dzisiaj poszli do Urzędu Skarbowego i oznajmili naczelnikowi, że nie będziecie płacić podatków, bo raczej wolelibyście przeznaczyć te pieniądze na coś sensowniejszego na przykład na sześciopak Harnasia. Polacy nie raczyli również odmawiać, gdy na ich stołach zaczęło częściej gościć wino i wódka nazywana tradycyjnie okowitą. Już kiedyś mówiłem skąd wzięła się ta nazwa. Pamiętacie, czy już zapomnieliście? Niech wujek sprawdzi. Przed wami zagadka wujka Radka.
O żesz wy słabo na odcinki te Polimaty 2. Czy jesteście podrabiańce? Sprawdzimy. Skąd nazwa okowita się wzięła?
A) Dlatego, że oko nasze z chęcią wita taki trunek.
B) Z łaciny od słów aqua vitae czyli woda życia
C) Bo wódeczką się gości wita w progu domu
Wicie, czy nie wicie?
Odpowiedź, jak zwykle na końcu odcinka. Wracając do polskich tradycji ćwiczenia wątroby, to nasz bliski stosunek do między innymi okowity dobrze podsumował kiedyś nuncjusz apostolski Juliusz Ruggieri w liście do papieża. Tak, możemy powiedzieć trochę na nas donosił. Upijanie się u nich chwalebnym zwyczajem, niewątpliwym dowodem szczerości, dobrego wychowania. Trzeźwość zaś poczytywaną jest za grubiaństwo i znak podstępności charakteru. Dobrze usłyszeliście. W Polsce się mówili, że jak nie pijesz, to jesteś gbur i konfident. Możemy się śmiać, ale dawniej traktowano to poważnie. W starej Polsce mniejszym nietaktem była sytuacja, gdy ktoś przy stole po raz drugi zobaczył się ze swoim obiadem niż odmówił kolejnego kieliszka. Serio. Profesor Jan Bystroń pisał, że kiedyś niemal wszystkie ważne interesy, publiczne, prywatne, między duchownymi, między świeckimi robiło się przy kielichu, Jak ktoś przyjeżdżał do Polski i chciał zrobić tu biznes, to musiał mieć mocną głową. Inaczej biznesu nie zrobił. Funkcjonowało też powiedzenie: „Kto pije ten łebski, kto nie pije ten kiepski”. Brzmi niewinnie, ale musicie wiedzieć, że mówimy o czasach, w których słowo kiep i przymiotnik kiepski było jednymi z najpoważniejszych, najgorszych polskich wulgaryzmów, Wtedy serial „Świat według Kiepskich” rozumiano by raczej jako świat według pierdolców. Za tymi zwyczajami poszło także wyposażenie używane do picia. Na stołach pojawiały się przedmioty, które byłyby dzisiaj mrocznym obiektem pożądania każdego weselnego wujka Darka. Mowa na przykład o tak zwanych kielichach kulafkach, których nie można było odłożyć na stół, bo miały tylko cienką nóżkę i od razu się przewracały. Trzeba było więc trzymać kieliszek w dłoni i po prostu pić. Były też podwójne kielichy. Po ich odwróceniu na znak, że już nie chcecie, niet okazywało się, że dno jest drugim kielichem i zabawa zaczynała się od nowa. To jest mniej więcej tak jakby przycisk do awaryjnego wyłączenia reaktora atomowego powodował jego wybuch.
Tak docieramy do czasów napoleońskich, gdzie w Zachodniej Europie popularne było powiedzenie pijany jak Polak. Miało ono zaskakująco pozytywne znaczenie. Chodziło o kogoś, kto w stanie zdecydowanie wskazującym zachowywał trzeźwe myślenie i sprawność fizyczną czyli miał można powiedzieć mocną głowę. Trudno dzisiaj jednoznacznie ustalić w jakich okolicznościach powstało to powiedzonko, ale Polacy przez długi czas kojarzyli się w dużej części Europy z ludźmi, którzy potrafią przyjąć naprawdę potężne dawki alkoholu. Nawet w języku polskim mamy ślady tego, że spożywanie alkoholu było na najlepszej drodze aby stać się polskim znakiem rozpoznawczym. Co poszło nie tak? Julian Tuwim w polskim słowniku pijackim zawarł zaledwie kilka synonimów zwrotu pić wódkę czyli cykać, chlać, chlapać, chlupnąć, chlasnąć sobie, doić, dudlić, dugnąć, dziobnąć, dźgać, rypsnąć, gżdylnąć, bawić się kieliszkiem, buzi dać, chrupać sroczkę, chiżyć w kirus, ciąć w kieliszek, gardło płukać, kłamieć przy śmierdziusze, nabromfen iść, nie wylewać za kołnierz, czytać z lunety, korę wąchać, podlać gardło, zalewać rozsądek, modlić się do Bachusa, myć gębę, pilnować dzbana, mieć dobry spust, truć wódkę, trzymać się butelki, trzasnąć sobie, witać się z karafką, zaglądać do kieliszka, zęby płukać oraz moje ulubione podważyć Niutona. Czy to tylko moje wrażenie, czy czasami nie mamy większej liczby określeń na picie wódki niż na pogodę? Umiem powiedzieć, że pogoda jest ładna albo brzydka. Po tym wszystkim może się wydawać, że na caluteńkim świecie nie ma mocniejszych zawodników niż Polacy. Jednak to nie do końca prawda. W trawieniu alkoholu najważniejszą rolę odgrywa enzym o nazwie dehydrogenaza alkoholowa. Im więcej tego czegoś o przedziwnej nazwie w naszym organizmie, tym mocniejszą mamy głowę.
Zanim się jednak ucieszycie, że coś takiego macie, to wiedźcie, że większą ilość tego enzymu przypłaca się silniejszymi kacami, większą podatnością na alkoholizm, czy marskość wątroby. Coś za coś jak to mówią. „Per espera ad astra”. Ilość enzymów to sprawa genów, więc w dużym uproszczeniu nasi przodkowie mogli zostawić nam w spadku oprócz interwencji komorniczej, mocną głowę. Tak trafiamy do głównego pytania tego odcinka, Czy Polacy jako zbiorowość faktycznie mają mocniejszą głowę niż inne narody na przykład za sprawą innej powiedzmy lepszej puli genowej? Czy przyłożyli się do tego pierwsi Piastowie, a potem setki lat ostrych treningów alkoholowych? Nawet gdybyśmy założyli, że Polacy od czasów Mieszka I pili całymi dniami aby przedstawić nasz kod genetyczny, to na nic by się to zdało. Jak twierdzi genetyk doktor Rajmund White badacz fenomenu tak zwanej mocnej głowy owszem naszą zdolność do wytrzymywania dużych dawek alkoholu w ogromnej mierze dziedziczymy od przodków, ale mutacje genów odpowiedzialnych za tolerancję na alkohol zmieniają się w całych społeczeństwach przez setki tysięcy lat. To oznacza, że twoja, czy moja genetyczna wytrzymałość na alkohol ukształtowała się tak dawno temu, że nikt wtedy jeszcze nie wiedział, gdzie jest Polska, Europa Wschodnia, czy nawet Radom, dlatego nie ma większych różnic w tolerowaniu alkoholu wśród Europejczyków tak ogółem.
Takie zmiany mogą dopiero wyjść na jaw, gdy porównujemy się na przykład do Azjatów, ale Polacy czy Rosjanie nie są na tle świata alkoholowo wybitnie utalentowani. Całe szczęście. Nawet jeśli twoja tolerancja na wysokie procenty jest ekstremalnie duża, to nie znaczy, że podobnie ma reszta mieszkańców tego kraju, nad którym czuwa dumna patronka Królowa Jadwiga, gdy aktualnie nie pije. Paradoksalnie przy naszej nieco zamroczonej historii dziejów nie pijemy w czasach najnowszych aż tak dużo. Dane międzynarodowe z 1965 roku pokazywały, że Polska zajmowała 26 miejsce jeśli chodzi o spożycie alkoholu na jednego mieszkańca rocznie. To nawet nie było TOP 10, czy top ten jakby to powiedział Mariusz Max Kolonko. Według nowszych statystyk Światowej Organizacji Zdrowia w 2010 roku wypijaliśmy średnio 12,5 litra czystego alkoholu rocznie, co plasowało nas na 14 pozycji na świecie. Sarmaci się w grobach przewracają. Ludzie! W jednym z ostatnich badań spadliśmy na 18 miejsce, chociaż to w sumie nadal wyżej niż obecnie nasi piłkarze w rankingu FIFA. Oczywiście to tylko statystyki, bo jeśli ja mam na obiad mielone, a ty kapustę, to statystycznie jemy gołąbki. Natomiast te liczby pokazują, że nie tylko mit Polaka o mocniejszej od wszystkich głowie powinniśmy włożyć między bajki. To samo powinno stać się z mitem Polaka pijaka. Przez setki lat budowaliśmy renomę nacji nie do przepicia, ale szczerze mówiąc dzisiaj jesteśmy jak Rolling Stonesi. Od jakichś 30 lat odcinamy kupony od dawnej legendy. Może niech tak zostanie. Warto więc czasami, tak mi się wydaję, z rozsądku wyjść z założenia, że skoro mamy tak bogatą historię picia, to nie musimy nikomu nic udowadniać. Zadanie na dzisiaj jest proste. Napiszcie w komentarzach jaka jest wasza wrodzona odporność na wysokie procenty? Oczywiście tylko, jeżeli jesteście pełnoletni gałgany. W ten sposób stworzymy przedziwne studium przypadku trawienia alkoholu przez Polaków. Jeśli słuchacie tego w formie podcastu, to cudownie. Jak zwykle o tym pomyślcie w swoim własnym serduszku, a właściwie w swojej własnej wątrobie. Dziękuję wam za dzisiaj. Do zobaczenia następnym razem i na zdrowie.
Kto uważnie słucha Polimatów 2 ten wie, że prawidłowa odpowiedź na zagadkę, to B. Nazwa okowita pochodzi od łacińskiego aqua vitae czyli woda życia. Jeśli natomiast chcecie żyć pełną piersią, subskrybujcie Polimaty 2 i kliknijcie łapkę w górę. To naprawdę ważne. Dziękuję.
Autor odcinka – Radek Kotarski