Samookaleczenia
Ja jestem Hania Es i przez bardzo długi czas samookaleczanie było moim jedynym sposobem radzenia sobie. Wiem, że są ludzie, którym nie mieści się to w głowie i nie mogą zrozumieć po co się ciąć? No więc jak to jest? Dlaczego ludzie to robią? Przede wszystkim jest to bodziec, który u niektórych wyzwala endorfinę czyli hormon szczęścia. Jeśli ktoś się samookalecza, to prawdopodobnie daje mu to coś, czego nie znajduje w innych sposobach.
To jest transkrypcja odcinka z kanału Hania Es – wersja wideo dostępna poniżej:
Książka Hani:
Mówi się czasami o takiej teorii jakoby można było zamienić ból psychiczny w ból fizyczny. Ja chyba miałam coś w tym stylu, kiedy robiłam sobie krzywdę, bo wydawało mi się, że stawałam się tak zajęta tym, że tu leci krew, tu mnie boli, tu jakiś nerw, że po prostu ten ból psychiczny jest spychany gdzieś tam na dalszy plan.
To jest na pewno też sposób na szybkie w zasadzie ekspresowe poradzenie sobie z emocją. Jak tak pomyślę, to ja stosowałam tę metodę najczęściej, kiedy byłam bardzo zestresowana, napięta, zlękniona. Gdzieś tam czasem to przerażenie i napięcie rosło we mnie do tego stopnia, że potrzebowałam to upuścić i kiedy nie znałam zdrowszych technik albo nawet ich nie próbowałam, to wolałam w ten sposób sobie szybko poradzić. Bo tak jak mówiłam w odcinku „Jak działa lęk?” jeśli poczekamy z lękiem i z nim pobędziemy to on naturalnie rzecz biorąc spada, bo po prostu tak działa nasz mózg, ale w momencie, kiedy dostarczymy sobie takiego bodźca, to z tego poziomu lęk spada nagle do tego i jakby nie było to jest bardzo szybki i efektywny sposób.
Tylko że nasz mózg wtedy uczy się, że tak będziemy działać i po prostu potrzebuje tych bodźców coraz bardziej. To jest tak, jak z alkoholem, kiedy nauczymy swój organizm, że dostarczamy mu alkohol regularnie, to on będzie się tego domagał i tak samo mózg będzie domagał się endorfin, które płyną na przykład z widoku krwi. U mnie to na przykład tak wyglądało i nie zapomnę jak terapeutka poradziła mi, żebym czerwonym flamastrem rysowała sobie kreski na rękach. Było to dla mnie autentycznie śmieszne.
Samookaleczenia są też sposobem na radzenie sobie z takim schematem obwiniania się, bo ja jak już wam mówiłam mam dosyć mocno aktywne poczucie winy to znaczy ono się bardzo często i szybko włącza, i wcześniej kiedy mnie zalewało i przygniatało, to miałam takie wrażenie, że potrzebuje się ukarać, więc zrobienie sobie takiej krzywdy fizycznej, było dla mnie najprostszym, najszybszym, najbardziej intuicyjnym po prostu sposobem na to. Jakieś tam zdjęcie z siebie tego ciężaru poczucia winy i ja się czułam bardzo winna, że zachowuje się jak ten atencyjny gimbus i miałam z tego powodu duże poczucie winy i za to też się karałam, więc to jest błędne koło.
Ale pamiętam, że psycholog odczarował mi gdzieś tam to takie spojrzenie, że cięcie się to jest tylko dla gimbusów, którzy chcą zwrócić na siebie uwagę, bo niekoniecznie. Oczywiście może tak być i pewnie się tak zdarza. Pamiętam nawet taką sytuację u mnie w gimnazjum, że było to takie modne powiedzmy, że bardzo duży procent uczniów się okaleczało i robiło to tak, żeby było to widoczne i jasne, to było bardzo niefajne i pewnie służyło też do tego, żeby zwrócić na siebie uwagę, ale są też osoby, które robią to właśnie po to, żeby wyładować emocje i na przykład mi w depresji właśnie do tego służyło okaleczanie się, żeby gdzieś tam upuścić te emocje, więc to niekoniecznie jest tak, że jeśli ktoś się samookalecza, to jest żałosny i prosi o uwagę. Może to jest jedyny sposób, w jaki jest w stanie poprosić o pomoc, a może jest tak, że tylko tak umie sobie poradzić ze swoimi wielkimi, zalewającymi emocjami.
Jednak chcę też powiedzieć, że hej to nie jest długotrwała opcja, a to dlatego, że takie niezdrowe sposoby radzenia sobie idą efektem kuli śniegowej. To wszystko strasznie szybko nabiera tempa i daje pożywkę naszym negatywnym emocjom. Mówi im: „Hej, hej rozgośćcie się. Ja będę waszym sługą. Zrobię co każecie. Spoko”. Już nie mówiąc o ranach czy bliznach, które zostaną na przykład ze mną na całe życie.
Jeszcze to, co mi się bardzo nie podoba, a chyba nawet mnie wkurza, to jest to, że zdarza się, że rodzice, kiedy dowiadują się na przykład, ze ich dziecko się samookalecza, zamiast im pomóc, jakoś spróbować zrozumieć, zaczyna karać to swoje dziecko i dokłada mu tego poczucia winy i wzmacnia te niezdrowe schematy. Ja pamiętam właśnie z gimnazjum, że dużo osób dostało jakieś kary za to, że się pocięło. To znaczy jasne, ja się zgadzam, że trzeba pokazać, że to nie jest dobry sposób radzenia sobie i tego nie rekomendujemy jako na przykład rodzic, ale może wtedy właśnie warto pokazać jakiś inny, zdrowy sposób, porozmawiać, zapisać do specjalisty, czy może na box, jeśli ktoś ma niespożytą energię w sobie, ale serio karać?
Chyba chciałam, żeby to było bardziej jasne i zależy mi jakoś na trochę odczarowaniu tego stereotypu, że jeśli ktoś się okalecza, to jest jakiś głupi, żałosny i robi to specjalnie tylko po to, żeby zwrócić na siebie uwagę. Może i tak jest, ale nawet jeśli to tylko pokazuje, że coś jest nie w porządku skoro to jest jedyny sposób, w jaki potrafi sprawić, że otoczenie się nim zainteresuje no nie?
Jeszcze pytacie mnie czasem, jak ja przestałam się okaleczać. Otóż, czy przestałam? Nie wiem. To wciąż jest bardzo kuszący sposób radzenia sobie, bo tak jak mówiłam on jest bardzo efektywny, szybko działa i przede wszystkim jest on mi dobrze znany, więc czuje się, jakkolwiek to brzmi, bezpieczniej, kiedy o tym myślę, ale na pewno znacząco zmniejszyłam częstotliwość radzenia sobie w ten sposób. Przede wszystkim, poznając różne inne zdrowsze techniki na przykład mindfulness, ćwiczenia oddechowe, różne techniki stopowania myśli, a chyba wciąż najmocniej pomaga mi jednak rozmowa. Tylko, że to brzmi o tyle dziwnie, że ja kiedyś w życiu bym nie powiedziała, że rozmowa może mi jakoś pomóc, ale jakoś tak, jak nauczyłam się szczerości i już nie mam takiego wstydu, takich barier w mówieniu o tym, to naprawdę bardzo dużo mi to daje.
Przede wszystkim staram się nie dopuścić do tak dużego napięcia, które każe mi zrobić sobie krzywdę. Jeżeli jestem w stanie powiedzmy zdiagnozować tę sytuację i zareaguję wcześniej, to jesteśmy w domu. Tyle na dzisiaj. Mam nadzieję, że trochę przybliżyłam temat. Zależy mi na tym, żeby jakoś tak uwrażliwić, pokazać, że to wcale nie jest takie proste, jak się wydaje i że może nie warto tego oceniać, a już na pewno nie w takiej zerojedynkowej skali. Trzymajcie się. Pa. A kto obejrzał do końca, pisze w komentarzu: pada. Pa.
Autorka odcinka – Hania Sywula