Mój samosabotaż, czyli rygor zamiast wolności
To było tydzień temu, siedzę sobie w sypialni i medytuję i nagle zaczynam płakać. Tak strasznie płakać. Przychodzi moja dziewczyna i pyta: Co się dzieje? A ja nie odpowiadam, że na przykład smutno mi, przykro mi, mam zły dzień. Nie. Ja z taką rozpaczą mówię: Bo ja robię rzeczy z pozycji rygoru, a nie z pozycji wolności.
To jest transkrypcja odcinka z kanału Hania Es – wersja wideo dostępna poniżej:
Książka Hani:
Trochę mam ochotę to skomentować: Gdy samoświadomość wjedzie za mocno. A trochę jednak myślę, że to faktycznie ważny temat. Więc dzisiaj sobie pogadamy o tej formie samosabotażu.
Zacznijmy od tego o co mi w ogóle chodzi kiedy mówię o pozycji rygoru i pozycji wolności. Pozycje rygoru opisałabym jako takiego wymagającego rodzica, który stoi nad dzieckiem i mówi: musisz mieć piątki, musisz posprzątać, teraz musisz zrobić to. Nie interesuje mnie to jak się czujesz, czego chcesz, czy masz jakąś trudność. W ogóle nie ma tematu. I ciągnie cię ten rodzic za fraki już tak przemocowo i mówi: rób to. Mówi: dopóki nie zjesz tego obiadu, nie wstaniesz od stołu. I nie obchodzi mnie to, że gile ci już lecą pod nosem, bo płaczesz i nie chcesz, bo czujesz się źle i czujesz się niebezpiecznie, i czujesz się strasznie. To jest rygor. Tu nie ma wolności. Tu nie ma poczucia bezpieczeństwa. Tu nie ma jakiegoś wyboru.
W jakiejś książce, nie pamiętam już w której, widziałam nazywanie tego trybu, który nam tak gada w głowie nawet takim wewnętrznym esesmanem. Więc jak się pewnie domyślacie, bycie ofiarą takiego rygoru nie jest fajne. Nie pomaga w dobrostanie psychicznym, w samozadowoleniu, w lubieniu siebie, w jakimś dobrym życiu z samą sobą.
A czym jest ta pozycja wolności? To jest: robię to, bo chcę. Robię to, bo mi na tym zależy. Robię to, bo czuję, że to jest dla mnie dobre. Inaczej, prawda? I nawet jeżeli nie chcę mi się tego robić w tym momencie. Nie chcę mi się pisać pracy zaliczeniowej na przykład, to z pozycji wolności potrafię powiedzieć sobie, że zależy mi na tym. Zależy mi na tym, żeby zostać psycholożką i dlatego chcę to zrobić.
I teraz co ja mam w głowie? Jaka jest ta forma samosabotażu, o której mówię. Wiem, że kiedy o tym wspominam to wiele z was pisze do mnie, że czuje się podobnie. Ciągle jestem na siebie zła, że nie robię rzeczy, olewam rzeczy. I na przykład w ostatnim tygodniu pracowałam po 15 minut dziennie, bo całe dnie leżałam w łóżku. Nie odsłuchałam też wykładu, którego temat mnie przecież interesuje. Nie poszłam nawet na jedne zajęcia, chociaż teraz nie trzeba ubierać się, wychodzić z domu. Jest to dużo prostsze, a mimo to nie zrobiłam tego, więc miałam do siebie dużo wątów. Czy słowo wąty pochodzi od wątpliwości?
Ale gdyby to było tak, że ja przez ten czas wypoczęłam, nabrałam sił, naładowałam baterie to spoko, bo odpoczynek jest ważny i jest produktywny. Tylko że ja chociaż całe dnie leżałam to wieczorem byłam okropnie zmęczona jakbym przebiegła maraton. Dlaczego? Bo w mojej głowie włączają się poczucie winy, wyrzuty sumienia, a to jest męczące. Samosabotaż. Ani nic nie zrobiłam, ani nie odpoczęłam, bo miałam ciągle poczucie winy, że nic nie robię. A poczucie winy i wyrzuty sumienia to oczywiście takie: no czemu ty znowu nic nie robisz? Jesteś leniwa, jesteś jakaś tam. To są nawet myśli: ciągle się sabotujesz. Jak ty chcesz coś osiągnąć w życiu jak ty pracujesz 10 minut dziennie? Ludzie ciężko pracują, lekarze codziennie ratują życia, a ty leżysz w łóżku i marnujesz dzień nawet nie odpoczywasz. Dramat.
I ja doskonale wiem, że to są moje myśli automatyczne, jest w nich wiele zniekształceń poznawczych. Są zakrzywione. Pomijają różne konteksty. Nie są prawdą. Ale jednak mimo wszystko może tak być, możecie być mądrzy, wyedukowani, możecie być po terapii i dalej mieć różne niezdrowe myśli. Tak jak zadaniem mięśni jest podtrzymywać nasz szkielet, tak zadaniem naszego umysłu jest produkować myśli i niestety one też czasem są totalnie bez sensu. To nie znaczy, że musimy w nie wierzyć, ale każdemu zdarza się wpaść w taki wir i się zapętlić.
I terapeuta wtedy spytał mnie: ale po co się pani tak hejtuje i biczuje? Czego się pani obawia, że się wydarzy kiedy przestanie pani to robić? I doszło do mnie, że ja mam taki lęk, że kiedy nie będę dla siebie taka surowa i zła to nic nigdy nie zrobię. Całe życie będę leżeć na kanapie, spać i oglądać YouTube. A terapeuta mnie wtedy zagina i mówi: ale przecież pani się biczuje i nic pani nie robi, więc najwyraźniej ten sposób nie działa. Faktycznie. Wiecie, ciężko jest coś robić kiedy jesteś w lęku, kiedy ktoś na ciebie w zasadzie krzyczy. Nawet jeżeli to jesteś ty sam albo sama. Kiedy czujesz presję i zagrożenie, na przykład nie jestem wartościowa kiedy nic nie robię, jestem słaba, teraz w tym momencie muszę coś robić, żeby nie być słaba. To są negatywne przekonania, które mamy zakorzenione głęboko i wpływają na nasz obraz wszechświata.
Motywacja to jest bardzo złożone i skomplikowane zagadnienie. Na przykład motywacja pozytywna i negatywna. Ja płace podatki chociaż nie muszę tego robić, ale robię to, żeby nie trafić do więzienia, czyli chcę uniknąć czegoś. A może ktoś inny płaci podatki, ale robi to z innej motywacji, z pozytywnej, bo chce to robić, uważa, że to ważne dla społeczeństwa. I my nie musimy płacić podatków, możemy tego nie zrobić. Spotkają nas negatywne konsekwencje prawdopodobnie, ale możemy tego nie robić. Więc jeżeli coś robimy to mamy do tego motywację. I jeżeli tak o tym pomyślimy to możemy płacić te podatki z pozycji wolności, z pozycji wyboru, a nie z pozycji rygoru, że ktoś na mnie krzyczy i mówi: musisz. Nie, ja chcę, bo nie chcę trafić do więzienia. Albo chcę, bo chcę mieć drogi. Próbuję wymyślić sensowny sposób, na który państwo wydaje podatki. A przekładając to dalej, patrząc z pozycji wolności, ja nie muszę być na tym wykładzie, ja nie muszę zdać tego egzaminu, ja nie muszę nawet być na tych studiach. Mogę je rzucić w cholerę. Ale chcę być psycholożką. Chcę się rozwijać, chcę się coraz więcej dowiadywać, chcę się uczyć. I jeżeli z tej pozycji patrzę na to co robię to patrzę z pozycji wolności, a jeżeli patrzę z pozycji: muszę, muszę to robić, muszę być na studiach, bo bez bycia magistrem nie będę na przykład wartościowa. Albo muszę zdać ten egzamin, bo inaczej okaże się, że jestem beznadziejna, to jest pozycja rygoru, to jest pozycja z przekonania, które mówi mi, że jestem niewart ościowa jeżeli ja czegoś nie robię. To nie jest z pozycji: jesteś wartościowym człowiekiem i możesz nie studiować, a możesz studiować. Wybierz co uważasz, że jest lepsze dla ciebie, wybierz co chcesz.
I ja zaczęłam od tej historii z medytacją, bo właśnie medytując zdałam sobie sprawę, że ja nawet medytację potrafię sobie obrzydzić rygorem. Nikt mi nie stawia ocen z medytacji. Nikt nie krzyczy na mnie, że mam medytować. Robię to sama. A tak naprawdę człowiek chce żyć zgodnie ze swoimi wartościami. Chce robić to co jest dla niego dobre, co uważa za dobre dla siebie. Ale potrzebuje wolności i bezpieczeństwa, żeby mieć przestrzeń na dążenie do tego na czym mu zależy, a nie na walczenie z lękiem. Więc ja się staram bardzo zrozumieć ten mój samosabotaż i jakoś z nim się rozprawić.
Ostatnio z moim terapeutą próbujemy to ugryźć z różnych stron, planujemy eksperymenty behawioralne, uczymy mnie odpuszczania i odmawiania robienia rzeczy kiedy mam w głowie: muszę. Próba zamienienia tego na chcę. Próba wyjścia z tej pozycji rygoru i wejścia do pozycji wolności. Ale to jest trudne i to potrzebuje czasu i potrzebuje wielu różnych prób.
I w tym temacie teraz kilka pytań z Instagrama. Jaki wpływ na to ma dzieciństwo? Idąc językiem terapii schematów, w dzieciństwie uczymy się nieadaptacyjnych schematów. Czyli na przykład jeżeli mieliśmy tego rodzica każącego, wymagającego to jako dzieci uczyliśmy się sobie z tym radzić. Słyszeliśmy: musisz to, musisz tamto, jak nie to, to jesteś bezwartościowy, to jest słabe, to jest złe. I mogliśmy wtedy albo kompensować to przekonanie o naszej słabości, czyli robić wszystko, żeby udowodnić, że tak nie jest. na przykład Hania, która czuła się słaba albo niewart ościowa zdobywała szóstki, starała się wygrywać turnieje, zbierała puchary, żeby udowodnić innym czy sobie, że jednak jest wartościowa, że ma tu jakieś potwierdzenie, że jednak nie jest taka słaba. Drugi sposób radzenia sobie to poddawanie się przekonaniom, czyli: tak, jestem słaba, jestem niewart ościowa, nie będę z tym walczyć. Tak jest. I trzeci sposób, czyli unikanie. Jeżeli czuję, że jestem niewart ościowa wtedy kiedy robię zadanie i ono nie jest wykonanie idealnie to mogę unikać robienia tego zadania, żeby nie potwierdziło się moje przekonanie, że zrobiłam je słabo i że wtedy jestem słaba. Więc mała Hania mogła uciekać przed różnymi sytuacjami, które mogłyby skonfrontować to przekonanie. Mam przekonanie, że ludzie są źli i krzywdzą – unikam. Nie mam relacji z ludźmi. Nikt mnie nie skrzywdzi, jeżeli nikogo do siebie nie dopuszczę. I te style radzenia sobie były nam potrzebne kiedy byliśmy dziećmi. Dla dziecka to są naturalne schematy, które je chronią. Pomogły nam, spełniły swoją rolę. Dziękujemy im. Ale w dorosłości, teraz, one przeszkadzają. One nas już sabotują.
I jeszcze jedna rzecz. Wśród potrzeb emocjonalnych dziecka jest potrzeba realistycznych granic. Więc jeżeli dziecko na przykład nie miało żadnych granic, mogło robić co chce, mogło pić alkohol w wieku 12 lat, mogło różne rzeczy i nie czuło tych granic, było tak naprawdę zagubione, bo dziecko jeszcze nie wie co ma robić, nie jest dorosłym, a tego dorosłego, sprawującego opiekę nie było, to ten tryb dziecka bez granic może się aktywować. Ja trochę też to widzę u siebie takie dziecko, które się we mnie odzywa i które jest takie: nikt mi nie będzie mówić co mam robić. Żaden wykładowca nie będzie mi zadawał prac. I to jest z perspektywy studentki bez sensu, ale z perspektywy dziecka bez granic jest to typowa reakcja. I co najgorsze, teraz to jest nasza odpowiedzialność, żeby się tym naszym dzieckiem zająć, żeby stawiać mu realistyczne granice, ale nie być wymagającym rodzicem tylko tym zdrowym dorosłym, który mówi: twoja wartość nie jest zależna od tego czy coś zrobisz, czy nie. Ale myślę, że to będzie dobre dla ciebie jeżeli to zrobisz. To jest inna postawa, to jest postawa: zależy mi na tobie. A nie: zrób to, bo inaczej mi na tobie nie zależy.
I jeszcze pytanie: Czy to nie jest coś dla uprzywilejowanych? Z jednej strony jasne, ja jestem uprzywilejowana, bo mam przestrzeń na myślenie o tym co to jest „muszę”, co jest „chcę”, co jest z jakiego przekonania, z jakiego trybu, z jakich schematów radzenia sobie. I moje uprzywilejowanie też znaczy to, że ja mogę sobie pozwolić, że jeżeli nie chcę czegoś to mogę tego nie robić. A z drugiej strony tu trochę bardziej chodzi o podejście niż o samą treść tego co robimy. Czyli raczej nie: pracuję albo nie pracuję. Mogę sobie wybrać, bo mam wolność. Tylko: muszę pracować, bo inaczej jestem leniem i frajerem albo chcę pracować, bo chcę się rozwijać, albo bo chcę sobie na coś pozwolić, albo chcę zapewnić dobry byt moim dzieciom. I przy okazji tematu przywilejów od razu mówię: przywilej to nie jest coś za co mamy przepraszać i czuć się winni. Nie chodzi tu o to żebym ja się teraz biczowała, że ja mam w życiu przestrzeń na to, żeby myśleć o takich psychologicznych rzeczach, a nie muszę, na przykład tyrać na 3 zmiany, bo inaczej nie wyżyję. Warto po prostu mieć świadomość swoich przywilejów, zdawać sobie z nich sprawę, bo to nam rozszerza trochę widzenie świata.
Bardzo się rozgadałam. Dzięki bardzo, że byliście ze mną. Trzymajcie się mocno i życzę wam dużo pozycji wolności w waszym życiu, a mniej tego strasznego głosu, który uważa, że trzeba się biczować i być dla siebie niemiłym. Bo nie trzeba. Buziaki. A kto obejrzał do końca pisze w komentarzu „Samosabotaż”.
Autorka odcinka – Hania Sywula