Jak nauczyć się języka w pół roku?
Wpadłem ostatnio na genialny pomysł, aby nauczyć się w tajemnicy jakiegoś egzotycznego języka obcego tylko z jednego powodu. Jeśli kiedykolwiek będę miał operację mózgu to zaraz po wybudzeniu będę używał wyłącznie tego języka, moja cała rodzina będzie przerażona. Niby to dużo pracy, aby nauczyć się nowego języka, ale czego się nie robi dla dobrego żartu.
To jest transkrypcja odcinka z kanału Polimaty – wersja wideo dostępna poniżej:
Książki Radka:
👉 Włam się do mózgu
👉Inaczej
👉Nic bardziej mylnego
Ale właśnie, czy to aż naprawdę tak dużo pracy? Może da się nauczyć jakiegoś języka w zaledwie pół roku i to na dobrym, średniozaawansowanym poziomie? Da się, jednak trzeba uważać na parę pułapek i bzdur powtarzanych przez pokolenia. Bo czy naprawdę najlepiej języka obcego uczy się w kraju, w którym się go używa? Czy oglądanie seriali i filmów w oryginale znacząco nam pomoże? Może dobrze jest tworzyć skojarzenia do słówek, które próbujemy zapamiętać? A jeśli to wszystko nie prawda, to jak dobrze nauczyć się innego języka? Zanim odpowiemy na te pytania, sprawdźmy o czym w tym tygodniu myślał Ładek? człowiek, którego przemyślenia są niczym polska gramatyka, zawiłe. Przed wami Ładek i jego wołek łozmyślań.
Bałdzo często przepłaszamy Anglików lub Amełykanów za to, że słabo posługujemy się ich językiem. Podczas gdy pławie zawsze mówimy po angielsku lepiej niż oni w jakimkolwiek języku łobcym.
Coś w tym jest, więc ja od dzisiaj nie przepraszam za to jak mówię po angielsku, przeproszę owszem jeśli jakiś Anglik wymówi – mama ma małygę albo w czasie suszy suchą szosą Sasza szedł.
A teraz czeka już na was wujek narewolwerowany niczym narewolwerowany rewolwer, dlatego przed wami zagadka wujka Radka.
Dobrze, taki odcinek językowy dzisiaj mamy niech tak będzie. W związku z tym ja zapytam o słowo angielskie curling, które oznacza zimowy sport, w którym po lodzie się tak puszcza takie kamienie i od tego najprawdopodobniej się wzięło słowo curling. A od kur, czyli dźwięku szorującego kamienia po lodzie, B od curl, czyli że od tego, że się kręcą czasami te kamienie, C od król, czyli od tego, że się brutalnie ze sobą tak zderzają, no skąd. A ten curling w ogóle to jest taka fajna dyscyplina, popularna, kobiety szczególnie ją uwielbiają, bo dzięki niej mogą jednocześnie zamiatać i krzyczeć.
Wujek jezu. Odpowiedź jak zwykle na końcu, a przed wami gwóźdź programu.
Od paru lat zajmuję się badaniem tego, jak ludzie zapamiętują przeróżne informacje, w tym słówka i zasady obcych języków. Wiele osób chce więc podzielić się ze mną opinią na ten temat i często słyszę takie zdanie – wow Radek ty jesteś naprawdę mądry, ale też bardzo zabawny i przystojny. No przez grzeczność nie zaprzeczę, natomiast prawie tak samo często słyszę – ja to akurat myślę, że języka obcego najłatwiej to się nauczyć tak, że jedziesz do kraju, w którym się mówi w tym języku i po paru tygodniach będziesz szprechać jak ta lala. Jak która lala?
W każdym razie wiele osób uważa, że wyjazd za granicę to najskuteczniejszy sposób nauki nowego języka, czy na pewno? Badano to już w 80 latach XX wieku, na ulubionym króliku doświadczalnym wszystkich naukowców, czyli na studentach. Sprawdzano skrupulatnie jak zmieniała się ich znajomość języka rosyjskiego po tym gdy wyjechali na wymianę do ówczesnego Związku Radzieckiego. Większość ze studentów obok smaku wódki poznało też całkiem nieźle rosyjski, ale ich postępy były dość wolne i małe. W komentarzu do tego badania napisano, że pogląd iż takie wyjazdy są najlepsze do nauki języka został cytuję – rozerwany na strzępy.
Inne eksperymenty prowadzone w różnych krajach też to potwierdziły, a niektóre wskazywały, że uczenie się języka we własnym kraju da nawet lepsze rezultaty. Jak to możliwe?
Co może przeszkadzać w nauce a granicą? Trochę ostrego cienia mgły rzucają na to wspomnienia Alexa Rowlingsa, który w wieku 20 lat biegle mówił w jedenastu językach. Jego znajomi poradzili mu aby przeprowadził się do Moskwy i w ten sposób łatwiej się nauczył rosyjskiego. Koszmar zaczął się już na lotnisku, na którym przez komunikaty zapisane cyrylicą Alex nie był w stanie nawet znaleźć właściwej kolejki do odprawy paszportowej. Później było tylko gorzej, bo zwykłe wyjście do sklepu stało się dla niego traumatycznym przeżyciem. Po paru miesiącach zauważył, że stres związany z barierą językową powoduje u niego ciągłe bóle głowy, pleców i innych organów. Dopiero po pół roku, poradził sobie z tymi dolegliwościami, gdy udało mu się lepiej mówić po rosyjsku. A mówimy tu nie o pierwszym lepszym człowieku, a osobie obeznanej w temacie uczenia się języków obcych. Alex pisał potem, że kolejnego języka będzie uczył się w domu. Wniosek? Nie jeździć do Rosji, a w kontekście nauki języków rzucanie się na głęboką zamiast pomagać może hamować naszą naukę. Na ten sposób kształcenia mówi się profesjonalnie submersja, bo to słowo oznacza też całkowite zanurzenie się pod taflę wody.
Zatem submersja to uczenie kogoś pływania poprzez zepchnięcie go z klifu do morza. Owszem u niektórych może to zadziałać całkiem nieźle, ale u innych skończy się tragicznie. Zanim poznałem badania naukowe sam byłem gorliwym zwolennikiem submersji, bo zawsze wydawała mi się genialna w prostocie. Podczas całej mojej nauki szwedzkiego ani razu nie byłem w Szwecji, ale przez Internet słuchałem tamtejszego radia, oglądałem skandynawskie seriale bez napisów i czytałem klasyczne szwedzkie kryminały. Efekt? Rozumiałem jedno słowo na sto i się wkurzałem jak wtedy, kiedy na opakowaniu makaronu jest wyraźnie napisane, żeby go gotować osiem minut, a po dziesięciu nadal jest twardy tak, że można nim grać w bierki. Dlaczego producenci makaronu tak robią?
Czy tam się odbyła jakaś narada?
Dziękuję bardzo wszystkim za przybycie, panie i panowie z naszych testów wynika, że nasz makaron wychodzi idealnie pyszny al dente po trzynastu minutach gotowania, dlatego proponuję napisać na opakowaniu osiem minut aby nikt poza nami nie doświadczył tego niesamowitego smaku, kto jest za? I wszystkie barany rączka w górę i nie ma problemu.
Tak właśnie byłem zdenerwowany po spotkaniach z tekstami po szwedzku, których na początku w ogóle nie rozumiałem. Na szczęście poznałem inne podejście, które fachowo nazywa się immersją, czyli wejściem do wody tylko do pasa. Nadal spotykam się z obcym językiem, ale nie jest to tak brutalne zderzenie jak w przypadku submersji. Dlatego spokojnie przełączyłem sobie język w telefonie na szwedzki, zacząłem oglądać szwedzkie filmy, ale z polskimi napisami, czy zacząłem czytać bardzo proste teksty, takie jak książeczki o Coco koali dla dzieci. Coco koala zresztą ma bardzo ciekawe życie, tu sobie śpi, tu się budzi, następnie ścieli łóżko, ubiera się, je śniadanie i to mu zajmuje cały poranek, tak trzeba żyć jak Coco koala, cały dzień narąbany eukaliptusem.
Eksponowanie się na język obcy pozbawione stresu jest zgodnie z wieloma badaniami całkiem niezłą metodą nauki, ale trzeba uważać z podejściem w stylu – ja to się akurat uczę języka tak, że dużo oglądam filmów i seriali w obcym języku, i to mi po prostu samo wskakuje do głowy. Zabawa i nauka, że tak powiem to co tygryski lubią najbardziej.
Nieprawda, tygryski najbardziej lubią mięso antylopy. Ja nie widziałem nigdy tygrysa, który by w oparciu o zasadę immersji oglądał serial i w ten sposób uczył się ludzkiej mowy. Samo odbieranie obcego języka za sprawą filmów, seriali, czy książek, nie spowoduje, że zaczniemy magicznie się posługiwać. Owszem poznamy nowe słowa, czy oswoimy się z ich wymową, ale i tak musimy uczyć się języka aktywnie, głównie po to, aby zmniejszyć przepaść między tym, co rozumiemy w danym języku, a co sami potrafimy z siebie odpowiedzieć.
Mieliście kiedyś tak, że rozumiecie co do was się mówi w obcym języku, ale gdy trzeba było odpowiedzieć, to macie pełne gacie ze strachu? No właśnie. Gdy ktoś po niemiecku pyta mnie, czy zapłacę kartą, czy gotówką? To ja rozumiem, o co chodzi w pytaniu, ale moja odpowiedź nie jest zbyt elokwentna – Ja naturlisch karten. Serio, tyle pamiętam po jedenastu latach nauki języka niemieckiego w szkole, geniusz, językowy geniusz. Oprócz tego perfekcyjnie umiem powiedzieć – Est tut mi a lighter, Ich ferstein nicht oraz nie wiem czemu zapamiętałem słowo. Mam taki plan aby ferstein było moim ostatnim słowem na łożu śmierci. Aby zgromadzona wokół mnie rodzina kompletnie nie wiedziała o co chodzi, będą pewnie myśleli, że to jakieś hasło do szwajcarskiego banku i przez lata zaangażują się w rozwikłanie tej zagadki, więc niech to pozostanie między nami.
Smutne jest to, że tak po wielu latach uczenia się niemieckiego w głowie zostało mi tylko tyle, aby po raz kolejny pokazać mojej rodzinie, jak wielkim jestem dupkiem. Jedenaście lat nauki niemieckiego, wiecie co można robić przez jedenaście lat zamiast tego ? Nie uczyć się niemieckiego. Co zadecydowało o tak słabych efektach? Trzy rzeczy. Pierwszą z nich znacie bardzo dobrze, także z uczenia się czegoś innego, chodzi o wybranie złej metody do zapamiętania informacji, a konkretnie tej, która według badań profesora Daniela Willinghama jest najszerzej używana na świecie. W pierwszej fazie młody lub dorosły uczeń czyta odpowiedni fragment podręcznika szkolnego i stara się go zrozumieć, często przy tym zakreśla lub podkreśla najważniejsze fragmenty. Nawiasem mówiąc dzisiejsze badania pokazują, że zakreślanie czy podkreślanie czegokolwiek niewiele daje, potem uczeń nie robi nic aż do dnia albo zdaniem profesora maksymalnie do dwóch dni przed egzaminem. Wtedy po raz drugi czyta wszystko i skupia się na zaznaczonych fragmentach, brzmi znajomo? To podsumowanie całej mojej szkolnej edukacji z taką tylko różnicą, że nie za bardzo chciało mi się cokolwiek zakreślać, więc po prostu czytałem po parę razy te same teksty, których trzeba było się nauczyć. Tak samo uczyłem się słówek, po lewej stronie w kolumnie miałem je napisane po polsku, a po drugiej stronie po niemiecku, więc jechałem- miejsce warte zobaczenia- wir sehen fertich, brzmi jak niemiecki rap.
Problem polega na tym, że dzisiaj z tych słówek pamiętam tylko to jedno, a reszta rozpłynęła się w powietrzu. Dlaczego? Bo wbrew utartej opinii, mechaniczne powtarzanie jakiejś treści nie sprawi, że ją zapamiętamy. Kiedyś mówiło się nawet, że mózg jest jaki mięsień, im częściej go ćwiczymy jakąś informacją, tym lepiej. To bzdura, którą między innymi obaliły badania Ernsta Rothkopfa, profesor sprawdzał jakie wyniki na teście będą miały różne grupy studentów, którym kazał czytać materiały zero razy, raz, dwa razy i w końcu cztery razy. Grupa, która nie przeczytała materiału źródłowego ani razu miała około 16% poprawnych odpowiedzi i tak nieźle. Delikwenci, którzy spotkali się z tekstem raz, zdobyli 35 dobrych trafień, ci którzy przerobili te same teksty dwa i cztery razy osiągnęli niemal identyczny wynik, około 45% poprawnych odpowiedzi.
Wychodzi więc na to, że ludzie którzy przeczytali tekst cztery razy, zmarnowali dwa razy więcej czasu niż którzy przerobili go tylko dwukrotnie, a osiągnęli praktycznie ten sam wynik. Wiecie co można było robić w tym czasie? Nie czytać tego durnego tekstu. Czego nas to uczy? Dla naszego mózgu nie ma większego znaczenia, ile razy spotkamy się z jakąś treścią, której w żaden sposób głębiej nie przerobimy.
Mieliście kiedyś tak, że znaliście stronę z podręcznika szkolnego lub jakiegokolwiek innego tekstu tak dobrze, że z zamkniętymi oczami byliście w stanie wskazać, gdzie na kartce znajduje się jakaś informacja?
Ja też tak miałem. Profesor Robert Bjorg słusznie nazywa to iluzją wiedzy, wtedy macie w to w głowie, ale tydzień później już tego nie będzie. Dlatego przeszliśmy jako tako przez cały system edukacji, bo udało nam się zapamiętać te informacje na chwilę, ale trudno się do nich wraca po latach. Długość ciała pantofelka była na biologii ze trzy razy w różnych klasach, nikt jej dzisiaj nie pamięta.
Zwłaszcza przy uczeniu się języków obcych ważna jest trwałość zapamiętywania. Samo eksponowanie się wiele razy na jakąś treść nie zagwarantuje nam absolutnie niczego. Aby to zauważyć nie potrzebujemy nawet tysiąca badań naukowych, wystarczy klasyczny i prosty test. Weźmy najpopularniejszy banknot w obiegu w Polsce, sto złotych, dobrze go znamy. Z przodu są mniej lub bardziej czytelne symbole, takie jak gotycka rozeta, czy korona, jednak z tylu jest już dużo łatwiej. Co jest więc na odwrocie stuzłotówki po tarczą z orłem albo chociaż obok tej tarczy? Mieliście ten banknot wiele razy w rękach, większość ludzi nie ma pojęcia, nie potrafi wydobyć tej informacji z głowy, mimo że gdy zobaczy, że chodzi o oczywiste symbole zwycięstwa pod Grunwaldem, a więc dwa nagie miecze, hełm i krzyżacki płaszcz, to wydaje nam się to banalne. Zamek w Malborku po lewej stronie też jest oczywisty, a jednak są z tym ogromne problemy.
Powtarzanie bez pogłębienia nie daje żadnych rezultatów, szkoda czasu i energii na uczenie się w ten sposób języka obcego. Niektórzy próbują więc tworzyć skojarzenia ze słówkami, ponoć w ten sposób dyplomaci zapamiętują imiona gości na przyjęciach. Ktoś im się przedstawia imieniem Anna, oni na przykład wyobrażają sobie tę Annę w wannie tworząc skojarzenie – Anna -wanna, co ma pomóc w zapamiętywaniu. Pomijam dyskusyjną elegancję takich zabiegów, ale współczesna nauka stoi na stanowisku, że owszem budowanie skojarzeń działa na jakiś czas, ale nie pomaga w zapamiętaniu na dłużej. Po pierwsze liczba skojarzeń jest ograniczona, gdy dyplomata pozna następną Annę o co nie trudno, to przypisze jej może inne słowo na przykład panna, ale ile wymyśli takich odniesień? Po drugie psychologowie twierdzą, że nawet jeśli po czasie pamiętamy samo skojarzenie wanna, to często mamy problem z dopasowaniem go do słówka w danym języku, czy w przykładzie z dyplomatą do imienia. Przecież również dobrze w wannie mogła siedzieć Joanna. W końcu po trzecie są takie słowa, do których trudno buduje się skojarzenia. Ja na przykład za nic w świecie nie mogłem skojarzyć czegokolwiek ze szwedzkim słówkiem beteende, które oznacza zachowanie i ostatecznie zapamietałem to słowo dzieki fiszkom, z ktorych też zresztą trzeba wiedzieć jak dobrze korzystać.
Oczywiście ktoś może powiedzieć, że u niego skojarzenia działają świetnie, ale to jest tak jak by powiedzieć, strasznie mnie tak uwierało w kroczu, ale potem przez przypadek kopnął mnie tam koń, bardzo bolało, ale uwieranie ustało. No jasne, ale są trochę lepsze metody na poradzenie sobie z tym problemem, tak samo jak istnieją lepsze metody zapamiętywania informacji.
Drugim powodem, dla którego tak fantastycznie mówię dzisiaj po niemiecku, jest to, że działałem bez jakiegokolwiek planu, dlatego wiele razy możecie usłyszeć, że ktoś się uczy języka przez całe lata, a wszystko i tak jak krew w piach.
Język obcy na poziomie średniozaawansowanym, a więc takim, w którym już swobodnie rozmawiacie, to coś zamkniętego, coś co można policzyć i nazwać. Gdy planowałem powtórki przed egzaminem na certyfikat po pół roku nauki szwedzkiego, to ten cały język rozbiłem na zaledwie 27 różnych zagadnień. Musiałem naukę rozłożyć mądrze, bo nie mogłem rzucić wszystkiego i się tylko uczyć, bo wtedy urodził się mój syn, nagrywałem intensywnie programy dla telewizji, więc nie było czasu na powtórki dłuższe niż godzina dziennie. Do tego trzeba dołożyć trzecią, ostatnią i najważniejszą sprawę, o której nie wiedziałem, gdy przerabiałem niemiecki w szkole. Do każdej kolejnej sesji uczenia się do jakiejś części języka obcego, trzeba użyć innej metody aby ją zapamiętać. Upraszczając mózg przy użyciu jednej metody na przykład standardowego czytania tych samych tekstów po pewnym czasie się znudzi i wyłączy. Zasypialiście kiedyś nad materiałami do nauki? To dobrze wiecie jakie to uczucie, dlatego za każdym razem mózg musimy zachęcić jedną z nowoczesnych i przebadanych naukowo metod zapamiętywania. Raz użyć metody nauczyciela, polegające na tym, że innej osobie wyłożymy informacje, które chwile poznaliśmy. Przy kolejnej sesji użyjemy sposobu, który nazywam metodą ciekawskiego dziecka i zadamy odpowiednie pytania do materiałów, z których się uczymy.
Skuteczny i nowoczesny sposób zapamiętywania nie polega na tysiącach multimedialnych gadżetów, czy uczeniu się przez sen, ale na zastosowaniu metod, które paradoksalnie w sporej części powstały po to, aby pomóc tak zwanym trudnym uczniom. Szybko okazało się, że równie dobrze działają także na tak zwanych normalnych uczniach. Jeden z najważniejszych pedagogów europejskich Sebastian Leitner, powiedział zresztą kiedyś, że nie ma słabych uczniów, są tylko słabe metody uczenia.
Czy mielibyśmy pretensje do człowieka, którego wrzuciliśmy do jeziora, który się utopił, bo nie miał wystarczającej wiedzy na temat tego jak się pływa, po prostu nie umiał pływać? Nie. To dlaczego mamy pretensje do uczniów, którzy otrzymują słabe oceny lub nie przykładają się do nauki, skoro nikt ich nie nauczył jak mają się uczyć.
Co bardzo ważne nie ma jednej i skutecznej metody. Ja do codziennej nauki języka obcego czy innych rzeczy korzystam z sześciu, siedmiu metod, które dobieram w zależności od tego, co mam zapamiętać na dłużej. Wszystkie je opisałem w mojej książce „Włam się do mózgu”, którą kupiło już prawie 150 tysięcy osób.
Jako, że jest to ostatni odcinek drugiej serii Polimatów 2, spokojnie wracam jesienią. To na zwieńczenie tego sezonu ogłaszam darmową wysyłkę każdego egzemplarza zakupionego od dzisiaj do ósmego czerwca. Wiem, że ta książka pozwoli wam zamienić te stare nawyki związane z uczeniem się języka obcego, czy czegokolwiek innego, na te, które oszczędzają czas i działają na dłużej. „Włam się do mózgu” można kupić tylko w Internecie, najlepiej na stronie radek.altenberg.pl.
Zadanie na dzisiaj jest proste, napiszcie w komentarzu, czy czytaliście już moją książkę i co z niej zapamiętaliście? Jeśli słuchacie tego w formie podcastu, to po prostu o tym pomyślcie. Dziękuję za to, że byliście ze mną w serii wiosennej i widzimy się po wakacjach, w międzyczasie podrzucę tutaj parę niespodzianek. Powodzenia z nauką języków obcych i do zobaczenia następnym razem.
Poprawna odpowiedź na zagadkę, to B, słowo curling wzięło się od curl, czyli od kręcenia się kamieni szorujących po lodzie. Ostatnia prośba kliknij teraz łapkę w górę i subskrybuj ten kanał, to naprawdę ma znaczenie, dziękuję.
Autor odcinka – Radek Kotarski